żę zorientował się, co się święci, podała mu Henry'ego, mając absolutną pewność, że Mark instynk-townie weźmie dziecko. Sama cofnęła się szybko.
- Tak. - Pani samolot właśnie ląduje, złociutka. Ma pani dla mnie kluczyki? Betonowa płyta lądowiska wydawała się rozgrzana do niemożliwości. Sayre ruszyła po niej w kierunku dystyngowanego siwego pilota, który wyszedł z kabiny małego, eleganckiego odrzutowca stojącego niecałe dwadzieścia metrów od budynku. - Pani Lynch? - Witam. - Będę miał przyjemność pilotować dla pani samolot podczas dzisiejszego rejsu. - Uścisnęli sobie dłonie. Już na pokładzie kapitan zaprezentował drugiego pilota, który pomachał Sayre z kokpitu. Następnie wskazał wyjścia awaryjne i barek z napojami i przekąskami. - Proszę się rozgościć. Sayre podziękowała mu i kapitan zniknął w kokpicie. Oparła głowę o chłodny skórzany zagłówek i zamknęła oczy. Odczuwała ulgę, że wraca do domu. Kilka minut później samolot rozpoczął kołowanie. Zanim dotarł na pas startowy, Sayre zdążyła już zapaść w drzemkę. Zamiast jednak zwiększyć obroty, silniki stopniowo wygasły. Sayre otworzyła oczy na widok kapitana wychodzącego z kokpitu. - Proszę o spokój, panno Lynch. Mamy mały kłopot, ale zajmę się tym i za chwilę będziemy startować - powiedział uprzejmie i ze spokojem, ale Sayre widziała, że w środku gotuje się ze złości. Podszedł do drzwi i odbezpieczywszy zamek, wypchnął je na zewnątrz i ruszył w dół po schodkach. - Co, do diabła, pan sobie wyobraża? - zapytał kogoś na zewnątrz. - Muszę się widzieć z pana pasażerką. Sayre odpięła pas i podeszła do drzwi. Kapitan stał zwrócony do niej plecami, piekląc się na Becka Merchanta, który najwyraźniej nic sobie z tego nie robił. - Usiłowałem przekonać panią w terminalu, żeby skontaktowała się z panem przez radio i zatrzymała was, ale odmówiła - wyjaśnił. - Powiedziała, że nie ma upoważnień. Nie wiedziałem, jak inaczej mógłbym przerwać start. Sayre zeszła w dół po schodkach. Widząc ją, Beck wskazał w kierunku swojego pikapu, stojącego na środku pasa startowego, dokładnie naprzeciwko odrzutowca. - Wsiadaj - rzucił. - Postradał pan rozum? - Huff miał atak serca. Beck spojrzał na swoją pasażerkę. - Nie jesteś ani trochę ciekawa, co się zdarzyło? Od kiedy zaciągnął ją do szoferki swojego wozu, nie odezwała się ani słowem. Teraz spojrzała na niego z beznamiętnym wyrazem twarzy. Przynajmniej jakoś zareagowała. - Huff był w swoim gabinecie - zaczął opowiadać Beck. - Sally, jego sekretarka, usłyszała krzyk. Pobiegła tam i zobaczyła, że leży na biurku, trzymając się za pierś. Jej błyskawiczna reakcja prawdopodobnie uratowała Huffowi życie. Natychmiast wepchnęła mu do ust tabletkę aspiryny i zadzwoniła po pogotowie. Chris i ja przybyliśmy do szpitala tuż po przyjeździe ambulansu. Czekaliśmy ponad pół godziny, chociaż wydawało się, że dłużej. Dopiero wtedy pozwolono Chrisowi zobaczyć się z ojcem i to tylko na pięć minut. Huff jest na oddziale intensywnej opieki. Powiedzieli, że próbowali ustabilizować jego stan. Był niezwykle poruszony i ciągle pytał o
- Ale według pana nie nadaję się do niczego poza rodzeniem dzieci... Rozsunął ciężkie niebieskie zasłony. Jasne światło dnia zalało pokój. Alexandrę. Na twarzy ciotki malowało się oszołomienie. grazyna wolszczak i tomasz karolak
ukłuciem zazdrości. Ona nie miała ochoty tańczyć, odkąd Lucien ostatni raz ją pocałował.
- Ależ to niemożliwe! wpływem wiatru, uniemożliwiła Motylowi lądowanie na sobie. Ingrid również to zauważyła. I bynajmniej nie była za¬dowolona. urząd miasta opole
- Kiedy widzę, jak Santos na ciebie patrzy - podjęła
- Co nie znaczy, że nie zostało popełnione. - Huff został oczyszczony z wszelkich podejrzeń. - Sprawę zatuszowano. - Ponieważ nikt nie potrafił udowodnić, że popełniono przestępstwo! - krzyknął Beck. - Czy się to komuś podoba, czy nie, tak działa system prawny. Oddychał ciężko, jego oczy lśniły, rozognione gniewem. Wreszcie skomlenie Frita przedarło się przez ścianę jego agresji. Porzucił wojowniczą postawę i podszedł do tylnych drzwi, żeby wypuścić psa. - Nie odchodź daleko. Pamiętaj o skunksie - powiedział. - Jesteś pewna, że nie chcesz nic do picia? - spytał, wracając do kuchni. Sayre pokręciła lekko głową. Wściekłość Becka osłabła. Teraz wydawał się po prostu poruszony i Sayre musiała przyznać, że przydawało mu to urody. Próbowała na niego nie patrzeć, ale pokonała ją jej własna słabość. Obserwowała więc, jak wyciąga puszkę coli z lodówki i otwiera, z typową męską niedbałością rzucając oderwany kluczyk na stół. Napił się i odstawił puszkę na blat. - Na czym skończyliśmy? Sayre oderwała wzrok od jego torsu. - Na niczym. To strata czasu. Mój błąd. Nigdy nie powinnam tutaj przychodzić. Zdołała dotrzeć do drzwi kuchennych, gdy Beck podskoczył i położył dłoń na jej ramieniu. - A tak naprawdę, dlaczego przyszłaś, Sayre? Nie powinna się odwracać, gdy stał tak blisko. To był bardzo zły pomysł i Sayre dobrze o tym wiedziała. Ale zrobiła to, spoglądając prosto w dołek przy podstawie jego szyi. - Tak naprawdę? Żeby się dowiedzieć, co trapiło Danny'ego. - Nie wiem i żałuję, bowiem jeślibym wiedział, może dowiedziałbym się również, co się z nim stało. Czy to jedyny powód twojej wizyty? - Tak. - Nic innego? - Nie. - Nie wierzę ci. Sayre podniosła głowę i spojrzała na Becka. - Myślę, że przyjechałaś tu, bo chciałaś się ze mną zobaczyć - ciągnął. - I cieszę się, że to zrobiłaś, bo ja też chciałem cię zobaczyć. Nie jestem aż taki straszny, za jakiego mnie uważasz. - Owszem, jesteś, Beck. Tragedia polega na tym, że nawet nie zdajesz sobie z tego sprawy. Może na samym początku nie byłeś taki. Nie wiem. Teraz jednak jesteś tak samo skorumpowany, jak mój ojciec i brat. W takim stopniu, że równie dobrze mógłbyś się urodzić złym człowiekiem. Uwiedli cię trzy lata temu, i to tak kompletnie, że nie potrafisz już odróżnić tego, co dobre, od tego, co celowe. Pani Paulik o tym wie i ja także. Oddałeś im swoją duszę. - No dobrze, załóżmy, że masz rację, jestem oportunistą, zepsutym do szpiku kości. Jeśli tak, dlaczego w ogóle pozwoliłaś mi się do ciebie zbliżyć? - mówiąc to, przysunął się do niej. - Musi być we mnie coś, co sprawia, że mnie lubisz. Sayre próbowała się odsunąć, ale Beck jej nie pozwolił. - Porozmawiajmy o wczorajszej nocy. - Nie, Beck. - Dlaczego nie? Jesteśmy dorośli. Roześmiała się ponuro. - Czy tak właśnie zachowują się dorośli? - nie zrozumiał Mały Książę. - Oddam go do żłobka. szaro granatowa łazienka
- Brać na siebie odpowiedzialności? - wtrąciła z furią. - Tak, wiem. Podobno przez całe życie uciekasz przed an¬gażowaniem się w cokolwiek. Pani Burchett mówi, że to
Lepiej wejdźmy do domu. - I oczywiście goście bardzo go lubią i mają do niego pełne zaufanie. Szczególnie kobiety, prawda? - Chcesz, byśmy tak stali w kuchni, czy pokażesz mi dom i powiesz, co mam robić? - spytała i pocałowała Karolinę w czubek głowy, jakby znała ją od zawsze. - Okłamywałaś mnie przez cały czas - powiedziała po chwili stłumionym głosem. - Okłamywałaś nas wszystkich. Santos dzwonił dzisiaj do ciebie. Twoja matka umiera, jej ostatnim życzeniem jest zobaczyć ciebie, ale ty nie potrafisz wybaczyć. Odmówiłaś spotkania z matką, choć to tak niewiele. - Pokręciła głową, ocierając cieknące po policzkach łzy. - Naprawdę nie wiem, kim jesteś. Teraz zdajesz się kimś obcym. Kiedy pomyślę o tym, jak opowiadałaś o swoim ojcu, moim jakoby dziadku, robi mi się niedobrze. Wymyślony człowiek. Prawdziwego ojca przecież nie znałaś. Santos powiedział mi, że byłaś dzieckiem przypadku, jak wszystkie panny Pierron. Wszystkie poza mną. Alexandra skinęła głową i ruszyła za Emmą do jadalni. Potrzebowała jakiegoś zajęcia, potomstwo. James zginął rok temu w Belgii, kiedy w jego obozie eksplodował wóz z Najwyraźniej wszyscy chcieli być świadkami sensacyjnego powrotu Luciena Balfoura żuławska kolej dojazdowa